Wałbrzych-Bardo2
d a n e w y j a z d u
113.73 km
50.00 km teren
07:05 h
Pr.śr.:16.06 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:UNIBIKE Viper
Wycieczka rowerowa z Wałbrzycha do Barda jest już historią, o której długo nie zapomnimy bo była pełna wrażeń i niespodziewanych sytuacji od samego początku do samego końca a była obawa, że koniec nie będzie miał końca.
Na dworcu pierwsza pojawiłam się ja, potem pojawił się Marcin na końcu dojechał Konrad
Już w samym pociągu mieliśmy masę atrakcji. Młody koleś (też na rowerze) chciał zatrzymywać pociąg i bo jego kumpel jeszcze się nie pojawił, niestety pociąg nie czekał. Chłopak z nerwów zjadł wszystkie kanapki i o mało co nie zjadł telefonu , przez który bezustannie wydzwaniał, dodatkowo ciągle mówił do siebie i max dziwnie się zachowywał. Wyluzowana konduktorka ciągle robiła sobie z niego żarty że jest taki nadpobudliwy.
Miłą niespodzianką w pociągu było to, że za bilety zapłaciliśmy wyjątkowo w mega promocyjnych cenach, stwierdziliśmy że to pewnie BikeStats ma już układy z PKP i niedługo pojawi się logo PKP na naszej stronce i na odwrót :)
Do Wałbrzycha dojechaliśmy o czasie, rzut oka n mapę i kierujemy się do Jedliny Zdrój. Miasteczko okazało się bardzo urocze, napotykamy na uboczu podjazd o nachyleniu 18% więc nie daruję takiej okazji i robimy mała rozgrzewkę. Bardzo fajny podjazd gdyby takie były we Wrocławiu…
Za Jedliną wbijamy w teren oczywiście nie obyło się bez poszukiwania szlaku ale przez to więcej zobaczyliśmy heheh.. :)
Pierwsze wzniesienia rozpoczynają się od razu ostro. Jedziemy szlakiem czerwonym (Główny Szlak Sudecki) który z czasem staje się nie do podjechania bo jest to szlak pieszy. Wciągamy rowery na górę, ale po chwili teren staje się już do przejechania. Ogólnie jest dość mokro gdyż dzień wcześniej max padało. Jest ślisko i pełno błota. Pierwszy popas robimy na przełęczy Marcowej, bardzo urokliwe miejsce, jedzie się coraz przyjemniej. Przemierzamy najwyższą część wzniesień wycieczki, choć jak się później okazało nie do końca najwyższą. Zaliczmy bardzo fajne zjazdy, oczywiście po drodze z dwa razy ginie nam szlak ale zjazdy były tak fajne ze się tym nie przejmujemy tylko tniemy w dół, gdzieś się dojedzie :) Podjeżdżamy pod Osówkę i robimy powtórną pętlę po Krajobrazowym Parku G. Sowich, plany ulegają zmianie, bo robimy ta trasę w druga stronę, ale w sumie co to ma za znaczenie też było ciekawie. Jedziemy żółtym rowerowym przez kompleks Soboń, to że go gubimy to standard, ale jak jest droga przed nami to nie ma co się zastanawiać tylko trzeba jechać, gdzieś się dojedzie. Objeżdżamy teren dookoła i wyjeżdżamy ponownie w Osówce. Obieramy kierunek Sierpnica i wbijamy na czarny rowerowy, którym mamy już jechać do końca wycieczki, ale jego oznaczenie, albo bardziej brak oznaczeń, wpłynęły na lekką modyfikację trasy. Przejeżdżamy przez Wzgórza Wyrębińskie. Tutaj robimy przymusowy postój obok Mini ZOO, gdyż Konrad przebił dętkę, szybka zmiana bo jest zapas, ja asekuracyjnie od razu łatam ta przebita żeby była na zaś. Potem robimy zakupy, kupujemy wodę z guaranią i żeń-szeniem, która to niby daje moc i twardość:), Pan sklepikarz jako gratis sprzedaje nam garść swoich frustracji na temat sytuacji politycznej w kraju:)
Docieramy do okolic Nowej Rudy. Tu zaczęła się akcja wszechobecnego Jugowa:) W którą stronę się nie skierowaliśmy zawsze natrafialiśmy na drogowskaz Jugów. Stwierdziliśmy, że mamy w Polsce drugi Rzym. Wszystkie drogi prowadzą u nas do Jugowa. Czarny szlak totalnie zniknął, wiec jadąc za sugestia tubylca ruszyliśmy nowiutką szyfrówka na przełęcz Woliborską. Trasa niesamowita, bo lepsza niż niejeden asfalt a umiejscowiona na zboczu góry. Bardzo fajny przejazd. Na przełęczy wbijamy na niebieski rowerowy i kierujemy się do Srebrnej Góry. Tu się okazuje, że zaliczamy najwyższy punkt trasy. Jedzie się bardzo ciekawie, ładne widoki no i urozmaicony teren, choć jest dość mokro, wiec już na tym etapie wycieczki wyglądamy jakby każdy z nas wpadł w niezłą kałuże:) Tuż przy Srebrnej kolejny flak. Chociaż tyle że miejscówka była max piękna, przed nami rozpościerała się wspaniała panorama, więc dłuższy postój był nawet wskazany:) Dobrze, że załatałam wcześniej dętkę. Na krótką chwilę stałam się zespołowym wulkanizatorem, ale tylko na krótką, bo przyjedzie czas na degradację hehe:) Ja i Konrad mamy koło 28, ale on może użyć tylko dętki z prestą, bo nie ma rozwierconych obręczy, wiec moja zapasową dętka się nie przyda (jak na razie:)) Kleję kolejną dziurę, żeby było na zaś.
Wjeżdżamy na forty w Srebrnej. Tam do kupienia tylko małe butelki wody, cena za pól litra 5zł. Masakra! Sprzedawca sugeruje nam nabrać wody do bidonów ze studni. Chętnie korzystamy, nic mi nie jest do tej pory, więc w Srebrnej mają dobrą wode:). Zjeżdżamy z Fortów i jedziemy zobaczyć Wiadukt Srebrnogórski. Musimy znosić po max dużej stromiźnie rowery, ale się udaje. Wrażenie z samej góry wiaduktu nieziemskie. Tu zaczyna się nasza mega przygoda z ciągłymi dziurami w dętce. Na trasie do Żdanowa łataliśmy kolejnych kilka razy. Tutaj utraciłam status zespołowego wulkanizatora, bo chłopcy stwierdzili że moja metoda łatania jest nieskuteczna, ale jak potem sie okazało ich też była nienajlepsza:). Na szczęście zabudowania były już blisko. Poprosiliśmy o pomoc gospodarza. Czy ma może wiertarkę, żeby rozwiercić obręcz. Po kilku próbach udało się, założyliśmy moja dętkę i już kosmicznym tempem cisnęliśmy do Barda na pociąg. Jakość asfaltu i osiągnięta prędkość była nagroda za stres przy problemach z kołem.
Zdążyliśmy dotrzeć na dworzec, max zmęczeni ale zadowoleni i pełni wrażeń po całym dniu jazdy wracaliśmy spokojnie do Wro.
Taka mała przestroga przed następnym wyjazdem:
jedziemy na sprawnych technicznie rowerach,
bierzemy zapas dętek i łatek,
mamy rozwiercone obręcze, żeby mieć możliwość założyć każdą dętkę
i jak ktoś może to bierze ze soba wiertarkę, zawsze może się przydać:)
Dzięki chłopaki za świetny wyjazd i do zobaczenia ponownie na szlaku:)
Album ze zdjęciami
komentarze
Póki co pociągi "Ti eL Ka" omijam z daleka :)